Dziadkowie często kręcą głową z dezaprobatą, gdy słyszą, że ich dwuletni wnuczek czy wnuczka, który ledwo (lub wcale) nie mówi jeszcze w ojczystym języku, zaczyna uczęszczać na „kurs angielskiego.” Jakiś czas temu temu idąc z moim 2,5-letnim wówczas synem na angielski spotkałam w drzwiach szkoły starszą panią, która zapytała czy idziemy „po siostrzyczkę.” Odpowiedziałam, że idziemy na zajęcia dla maluszków, a mój syn potwierdził skinieniem głowy i radosnym: „Eddie, Eddie.” Starsza pani pokiwała ze zgrozą głową i powiedziała, że to już przesada, chore ambicje i zabieranie dzieciom dzieciństwa…
Dlaczego zdecydowałam się zapisać moje dziecko na zajęcia językowe w wieku 2 lat? Nie miałam oczekiwań, że mój trzylatek kupi frytki na wakacjach, ale raczej:
- chciałam, aby moje dziecko, które nie chodziło jeszcze do przedszkola spędzało czas z rówieśnikami,
- chciałam, aby uczyło się współdziałania w grupie, zasad, reguł innych niż domowe,
- chciałam, aby ten czas spędzony z innymi dziećmi był przy okazji „pożyteczny” (chyba mamy teraz wszyscy obsesję tzw. „quality time”)
- wierzyłam, że jak moje dziecko osłucha się za „młodu” to angielski już nigdy nie będzie dla niego językiem obcym, tak jak był kiedyś dla mnie, a stresy związane z wkuwaniem czasowników nieregularnych zastąpi swoista intuicja językowa,
- wiem dobrze, że tylko sformalizowana nauka umożliwi pewną regularność i sensowną kontynuację, bo teoretycznie mogłabym się spotykać raz w tygodniu ze znajomymi, którzy mają małe dzieci i włączać im angielskie nagrania na youtubie, ale wiem, że jak nie ma nade mną zewnętrznego „bata” typu płatność, termin, konkretna godzina, to… raczej się nie zmobilizuję…
Zatem woziłam, w domu pilnowałam by często była w użyciu płyta, zaglądałam z dzieckiem do książeczek, pytałam panią po lekcji „Jak tam?” i… nic… Czasami wiem, że efekty widać było niemal od pierwszej lekcji – potwierdzali inni rodzice, ale czasami ma się syna Emila, który łatwym uczniem nie jest. No i tak było u mnie.
Na pierwsze lekcje w ogóle nie chciał wejść bez mamy, a jak wszedł to siedział mi na kolanie i obserwował. Pierwszym zatem naszym małym sukcesem było jak po miesiącu został sam w sali i nie płakał. Brawo, punkt dla pani lektor, która umiejętnie wzięła go pod specjalny nadzór. Czy to ma coś wspólnego z językiem? ZERO. Ale to było bardzo ważne dla mnie, mamy, nasze pierwsze małe zwycięstwo.
Pierwsze 3-4 miesiące mój Emil przez całe lekcje stał z boku, ściskając w rączce teczkę, która chyba dodawała mu otuchy i… obserwował. Nie robił NIC. Kompletnie. No tylko parzył. Nawet po zajęciach jak go pytałam czy bawił się z dziećmi, czy śpiewał to mówił szczerze: „Emil nie pela [=śpiewa], Emil tylko patrzy.” Ale nadszedł kolejny sukces: w końcu odłożył teczkę! Nadal nic językowego, a jednak cieszyło.
Kiedyś z głupia frant zapytałam go przy obiedzie jak pani Hania (czyli lektorka) mówi na ciasteczko i on mi na to: ”ITEKUKI” (=eat a cookie), a jak mówi, że myjemy rączki? „ŁOŚJOHENDS” (=wash your hands). Wdrożyłam zatem natychmiast aktywne słuchanie płyty, bo do tej pory to tylko płyta sobie, a dziecko sobie, ale teraz dałam mu misia do łapki, włączyłam pierwsze lepsze nagranie i zaczęłam robić to co słyszałam, a synek… za mną, a nawet przede mną. Okazało się nagle, że wszystko, kompletnie wszystko ma zakodowane. Co więcej Emil dokładnie odwzorowywał każdy gest jaki wykonuje na zajęciach pani Hania, podchodził do mnie z misiem, dawał całuska i przybijał piąteczkę jak mi ładnie wychodziła piosenka.
Kolejny przełomowy moment to gdy usłyszałam po lekcji:
– Emil przemówił!
– A co powiedział?
– Ja tutaj stałem! – do dziecka, które próbowało zająć „jego” miejsce.
Natomiast kilka lekcji później, po skończonych zajęciach wychylił się z sali i zawołał „Rodzice, zapraszamy” (jest taka tradycja na kursach Teddy Eddie, że po zakończonej lekcji lektor zaprasza rodziców do środka i informuje o tym co się na zajęciach działo, udziela też informacji zwrotnej jak zachowywały się dzieci i jakie postępy poczyniła grupa). Ja już właściwie nie wiem co wtedy opowiadała nam pani, bo jak mój „cichy” synek zaprosił rodziców do sali to niemal zawału dostałam.
Teraz Emil ma 4 latka i angielski na pewno nie jest dla niego „językiem obcym.” Z perspektywy czasu widzę, ze zapisanie go na kurs w takim młodym wieku dało same plusy, nie tylko językowe, ale i społeczne – do przedszkola, w wieku 3 lat, poszedł z uśmiechem! Wiedział co to znaczy grupa, pani i mama „poza salą.”
Jak sobie radzi językowo można na bieżąco obserwować na filmikach na oficjalnym FB Teddy Eddie.
To pisała dla Was mama Emila i równocześnie jedna z mam Teddy Eddie – Ola Komada 🙂
———————————
Też masz w domu dwulatka? Zapisz go na kurs do jednego z akredytowanych centrów metody Teddy Eddie: MAPA SZKÓŁ
Od września 2017 na dwulatki czeka nasz nowy produkt, któremu poświęciłam sporo czasu tej zimy – poziom TEDDY EDDIE MINI. Książeczka dla dziecka połączona z poradnikiem dla rodziców, nagrania oraz Playground – prosta aplikacja dla maluszków (testowana na wspomnianym wyżej Emilu 😉